Studiując w Kirgistanie...

niedziela, 22 kwietnia 2007

i znowu w górach



cześć

Zacznę może tak, ja tutaj nadal studiuje i nadal robie moje badania i to intensywnie tylko już o tym nie pisze bo ile można. Chociaż w ostatni czwartek przyszedłem na uczelnie a tam na dwóch przedmiotach akurat jakieś sprawdziany zaliczeniowe na koniec. Jaja jak zawsze bo wszyscy spisywali ze wszystkiego i konsultowali się ze wszystkimi. Ja też :-) Na koniec sie wkurzyłem na sprawdzianie z historii dyplomacji bo były pytania otwarte i coś tam o starożytnej Grecji i już mi się nie chciało tego pisać dałem kartkę kolesiowi obok i powiedziałem aby mi napisał z parę zdań bo miał na tym zeszyt otwarty. Ciekawe czy zdam :-]
W piątek załatwiałem wizę tranzytową do Kazachstanu i trochę mi czasu na tym zeszło a wieczorem przyjechali do mnie Tomek i Asia, oboje z Polski a pracują w Ałma Acie. Asia to ta sama co w Chinach razem byliśmy. Strzeliliśmy sobie w nocy po piwku i spać. Następnego dnia z rana pojechaliśmy do Ala Archa a stamtąd znaną mi już trasą podchodziliśmy na Racka. Podejście zajęło nam 5,5h Sporo ale się nie śpieszyliśmy. No ale w końcu wdreptaliśmy na te ponad trzy tysiące. Okazało się, że chatka stoi pusta. Miodzio. Pogoda śliczna widoki piękne. Zrobiliśmy jedzonko, wyszło nawet zjadliwe. Ja stwierdziłem że zjem parę budyni które mam jeszcze z Kaukazu zeszłego lata. Niestety data ważności minęła dawno i było to nie do przełknięcia. Po cholerę ja to targałem taki hektar! No nic. W związku z tym, że Asie przedtem widziałem raz w życiu a Tomka tyle co poznałem to różnych tematów nam nie brakowało. Zrobiło się szybko zimno, więc siedzieliśmy w kuchni non stop gotując sobie herbatkę dla ogrzania. Wtedy gdzieś przebiegła mała myszka. A może nawet dwie. Niby nic. Potem na deskach rozwinęliśmy jedyną folię izolującą jaką mieliśmy, tak w poprzek aby każdy miał na niej chociaż plecy. Gdy zrobiło się ciemno położyliśmy się spać. Wejście dało się we znaki. Ja tym razem noc przespałem prawie komfortowo, bo miałem wreszcie śpiworek puchowy i cieplutko jak w letnią noc. No niestety deski nie równe i budziłem się co jakąś godzinę. Zresztą nie tylko ja. Rano wygrzebałem sie ze śpiworka i włączyłem butlę z gazem aby zagrzać herbatkę. Wtedy Tomek dokonał przerażającego odkrycia. Nasze trzy lepioszki które zostawiliśmy sobie na śniadanko były całe ponadgryzane. To ta myszka albo dwie co nam wczoraj przebiegły. Cholera, nasze śniadanie do wyrzucenia. No i zamiast pieczywa były zupki z proszku. Asia stwierdziła że jest za zimno i ona zostaje w śpiworze. Ja z Tomkiem poszedłem na lodowiec. Było pięknie, akurat wschód słońca był. No niestety nie mieliśmy ze sobą żadnego sprzętu i już pierwsza szczelina okazała się przeszkodą nie do przejścia. A że wchodziliśmy na lodospad to szczelin i sterczących potężnych seraków było pełno. No nic, było trzeba wracać. Śpieszyliśmy się bo Asia i Tomek jeszcze dziś do Kazachstanu jechali a jutro do pracy. No to zeszliśmy do Racka, śniadanko i na dół. Po drodze jak już byliśmy prawie u końca doliny strzeliliśmy sobie jedyną grupową fotkę (no wiem, trochę mali jesteśmy na niej :-). Potem na dworzec, oni do Kazachstanu a ja do mieszkania. Kupiłem sobie malinowe pierogi na obiad które w połowie były malinowe a w połowie wiśniowe. A co tam. Tu już nic mnie nie dziwi.

Komentarze (2):

Anonymous Anonimowy pisze...

fajne zdziebelka na zdjeciu :P

23 kwietnia 2007 08:06  
Anonymous Anonimowy pisze...

na twoim miejscu dziki zapolowalbym na te myszy i upieklbym je na gazie :]

23 kwietnia 2007 17:53  

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna

My status