cześć!
mała uwaga techniczna, na zdjęciach są numerki, gdy coś opisuje i to coś jest na fotce to podaje nr tej fotki w nawiasie. Na fotkach nr są podane przeważnie w lewym dolnym roku. Zdjęcie jeśli nie jest w tekście to na dole w postach tylko ze zdjęciami.
Oh, to były dwa naprawdę fajne dni! Opisze je w jednym poście.
Zaczynamy w sobotę. Śniadanie i o 9 spotykam Sławka. Razem z nim spotykamy Alosze, razem z nim jedziemy po Wanie i kogoś tam jeszcze. Ja tam nigdy tych wszystkich imion nie spamiętam. Pojechaliśmy do Ala Archa, ale nie w kanion tylko, zaraz szybko w lewo w górę małą ścieżką odbiliśmy (tak na wypadek jeśli ktoś z Was tam był). Najpierw ostro do góry przez las, potem do góry wzdłuż doliny. Tu jeszcze było w miarę lekko. Do tego czasu wypiłem może z pół litra wody.

A z wodą było kiepsko, ani razu nie było strumyka ani rzeczki. Ok, źle mówię, było ich sporo, ale wszystkie całkowicie zamarznięte(fot. 1). Potem rozpoczęło się powolne podchodzenie pod morenę czołową lodowca. To jeszcze było do przeżycia. Widoki nawet ładne. Ale najgorzej było podejść tą moreną. Wchodzenie moreną zaczęło się na wysokości gdzieś 2900m n.p.m. (fot. 3) Co chwilę nam się zdawało, że ten wzgórek to już najwyższy punkt moreny. A skąd! I tak w kółko. Powyżej 3000 (a dzień rozpoczęliśmy w Biszkeku - 850m n.p.m) zaczęło już w głowie nieźle huczeć. Za szybo, za wysoko i jeszcze z ciężkim plecakiem. Brak aklimatyzacji jednym słowem. Jakoś kulaliśmy się do przodu. Byłem nieźle zmasakrowany tym marszem (fot. 2), wiem teraz

co Magda czuła będąc ze mną w Tatrach! W końcu wdrapaliśmy się na czoło tej całej moreny i naszym oczom ukazał się WSPANIAŁY widok. Przecudny lodowiec, do tego mały lodospad, no i otoczenie tej doliny! Pik Korona ( 4860m n.p.m.), Pik Siemona-Tieńszańskiego (4875m n.p.m.), Pik Swobodnej Korei (4740m n.p.m.), Pik Uczitjela (4500m n.p.m.) - cel na jutrzejszy dzień (fot 4-8). Widok piękny. Ale do "Raczka" czyli chatki w której mieliśmy spać zostało jeszcze troszkę dreptania. Wciągnęliśmy po jabłku i w drogę. Doszliśmy na miejsce po 4,5h marszu łącznie. Nieźle zważywszy na fakt, że zrobiliśmy lekko ponad dwa tysiące metrów różnicy poziomów. Doszliśmy na miejsce a tam już pełno narodu. Szczęka mi spadła jak zobaczyłem na jednej książce wielkimi literami "Pilch" Patrze a tu książka, i to w oryginale, Jerzego Pilcha "Pod mocnym aniołem"). Odnośnie "Raczka: wyjaśnień parę. "Raczek" jest na wysokości 3100. Coś koło tego. Na około góry grubo ponad cztery tysiące. Sam "Raczek" to coś w rodzaju schroniska. W sumie to

jest schronisko, ale nie przywołujcie sobie obrazu schronisk w Tatrach czy Alpach. To tutaj, to chata sklecona z kamieni, z paroma zaledwie okienkami (nawet w dzień było trzeba z czołówką w środku chodzić) w których była albo folia albo jej pozostałości. Śpi się w osobnym "pokoju" - jest to po prostu pusta wysoka przestrzeń a w niej piętrowe prycze z desek. W sumie cztery warstwy prycz. No i podłoga pod pryczami. Chatka ma jeszcze kuchnię, tam jest trochę jaśniej (fot 9). Wszystko postawione na skałach i kamieniach bez podłogi. Aby zrobić wodę na herbatę czy zupkę trzeba albo nazbierać śniegu albo iść na lodowiec odrąbać bryłę lodu i przynieść. Minus jest taki, że woda to taka dziwna substancja, że jak zamarza to zwiększa objętość. Więc człowiek targa taki kawał lodu, stopi go a tu ledwo menażka wody wychodzi. Na nasze szczęście jest zima i śniegu było sporo. Ale wróćmy do mej opowieści. Zaszliśmy tam ze Sławkiem, było już sporo ludzi. Część siedziała tam już od paru dni, część przyszła razem z nami. Dlaczego takie spotkanie? Bo jutro (18 marca) są zawody. Kto pierwszy wbiegnie na Pik Uczitjela (4500m). Tak, tak - wbiegnie. Ale o tym później. Tak więc zebrała się spora ekipa. Ze trzydzieści pięć osób spokojnie. Niektórzy to starzy wyjadacze gór Kirgistanu, zdobywcy Chana Tengri (6995 lub 7010m: zależy od źródła) i jeśli dobrze usłyszałem samego Piku Pobiedy (7439m), ale oni nie brali udziału w zawodach, mierzyli czas i pilnowali bezpieczeństwa. Ok, znowu odbiegłem od tematu. Zatem, zaszliśmy ze Sławkiem na miejsce, przywitaliśmy się i poszliśmy szukać miejsca do spania. Ja znalazłem jeszcze na podłodze pod pryczami (fot. 11), Sławek miał gorzej bo nie miał śpiworu. Barbara która tam już była drugi dzień zaraz zagadała z kimś i jakoś to rozwiązali, spali

we trzech w dwóch śpiworach (złączonych razem). A sprawa była poważna bo na tej wysokości zimą jest mówiąc delikatnie zimno :-) Ja już przedsmak tego miałem jak zaszliśmy. Palce od rąk mi tak zdrętwiały z zimna. Coś takiego jakby krew do nich nie dochodziła, z zewnątrz brak czucia, jak się w nie pstryka to w środku czuć tylko. Więc musiałem je z dwadzieścia minut sobie masować. Potem było ok. Kolacja, i ogólne gadanie. Zrobiło się zimno. Zapytałem kogoś tam, jak będzie zimno nocą (mając w pamięci, że śpiwór który tutaj mam, ma temperaturę ekstremalną na poziomie zero stopni), powiedział że spokojna budiet tjoplo, wot tak -10. Na dworze? Nie, wewnątrz! Siedzieliśmy tak podziwiając piękno otaczającej nas przyrody. Wieczorem, gdy wszyscy byli już na miejscu, już po kolacji, usiedliśmy sobie na dworze. Oczywiście nagle znalazła się gitara, i rozpoczęło śpiewanie ruskich piosenek (fot. 10). Coś niesamowitego! Słońce już dawno zaszło, widać jeszcze kontury otaczających nas gór, potem zapada kompletna ciemność a my siedzimy na tym mrozie i śpiewamy. Ok, ja znałem nieliczne piosenki :) Po prostu super. Ale zmęczenie ostrym marszem dało o sobie znać. Powoli kładziemy się spać. Leży się jak sardynki w puszce jeden obok drugiego. Na dole było na szczęście trochę luźniej bo na dole jest najzimniej. A ja na dodatek nie miałem karimaty. Założyłem na siebie koszulkę, golf, koszulę flanelową, polar, kurtkę, spodnie polarowe, spodnie zwykłe, trzy pary skarpet, czapkę rękawiczki. I tak ubrany wskoczyłem do śpiworu. W nocy jednak nie było tak źle. Fakt od podłoża nieźle ciągnęło. Ale ogólnie nie było zimniej niż te minus dziesięć, nad ranem na pewno się nieźle ociepliło bo spadło sporo świeżego śniegu.
Niedziela, 18 marca 2007
Poranek jak zawsze po zimnej nocy jest straszny. Dlaczego? Bo trzeba wyjść ze śpiwora, zacząć robić jedzenie itd. Wyszedłem jakoś z tego śpiwora, uderzyła mnie fala zimna. Brrr. Wchodzę do kuchni, z menażek wystaje śnieg i kawałki lodu, znaczy że ludzie też tyle co wstali i zaczynają robić jedzenie. Powiedzieli mi abym wyjrzał na dwór. Oj, nie zbyt fajnie to wyglądało. Lodowaty

błękit krajobrazu, i pełno śniegu (fot 12 i 13). Nie zachęcało to do niczego innego niż powrotu do śpiwora. No nic, zobaczymy. Zjedliśmy śniadanie, wstali praktycznie wszyscy. Oczywiście nikt nie wpadł na tak durny pomysł aby z powodu tego śniegu przerywać zawody! Nie pamiętam imienia, ale jeden koleś ruszył od razu na szczyt. Miał tam siedzieć i zapisać kto pierwszy wbiegł na wierzchołek ze startujących. No i powiadomić potem przez krótkofalówkę, że schodzą i ogólnie co się dzieje na górze. Jakąś godzinę po nim, około ósmej rozpoczął się bieg na szczyt. My ze Sławkiem ruszyliśmy spokojnym krokiem. Szkoda było biec bo widoki na około piękne! Podchodziło się dosyć ostro, ale łatwym technicznie terenem. Po prostu ogromne skalne zbocze przysypane śniegiem. Plus był taki, że przed nami przedeptało je sporo osób. Zaczęliśmy wdrapywać się w górę. Widok na naszą dolinę był zapierający dech w piersiach! (fot. 15-19) Otoczenie było po prostu bajeczne. Świetnie widać było Pik Korona, Pik Swobodnoj Korei, Ak-tu, Konsomolca (f0t18). Coś pięknego! Po dwóch godzinach weszliśmy na pierwszą przełęcz. Załączam fotki, co będę pisał! Wiało jak cholera choć tego na zdjęciach nie widać za bardzo (fot 20 i 23) , był mocny mróz (fot. 24) i bardzo silne słońce. Wiatr niósł ze sobą

bardzo dużo śniegu, nasze ślady sprzed paru minut były już nie widoczne. Na przełęczy było parę osób. Jeden z organizatorów, który wszedł tutaj aby informować tego co poszedł na szczyt ile osób idzie, oraz dwie dziewczyny które zawróciły. Były trochę smutne bo wszyscy się cała zimę szykowali na te zawody, a one tak jak my przyszły dopiero wczoraj i brak aklimatyzacji zrobił swoje. Nam też już nieźle kołatało w czaszce, ciężko sie oddychało. A wcale nie byliśmy tak wysoko bo może 3500. Sławek z dziewczynami postanowił wracać. Ja ruszyłem jeszcze do góry. Ale doszedłem nie wyżej niż 3700, może 3750m. Wiatr był bardzo silny, a wiadomo na grani zawsze mocno daje. Do szczytu jeszcze daaaaleko. W głowie huczy. Cóż. Nie tym razem. Za to pięknie widać było Pik Korona (4860m n.p.m.) (fpt 23,5). Udało mi się ustanowić mój nowy

rekord zimowego wejścia, czyli te 3700m. Nieźle. Widoki na około piękne! Popstrykałem trochę ale okazało się, że włączyłem zbyt długie otwarcie przesłony, i zdjęcia wyszły za jasne. Wiatr zaczął mocno wiać, do tego mróz jak cholera tam u góry (fot 25), z wiatrem pełno śniegu więc własnych śladów nie widać. Schodzę. Na przełęcz, tam melduje że idę już na dół. Schodziłem sam. Ale widziałem, że parę osób też wraca, tyle że byli dużo wyżej. Jednak większość osób startujących w zawodach wbiegła na sam wierzchołek, w tym 5 dziewczyn! A ja tymczasem powoli schodziłem. Już zacząłem czuć, to co mróz i wiatr ukrywały. Nieźle poparzyłem sobie twarz (fot 26). Zrobiło się też cieplej. To źle bo byłem grubo ubrany a śnieg zrobił sie mokry i ciężki. Zanim doszedłem na dół, a nie śpieszyłem się bo widoki zapierały dech w piersiach (fot 28 i 29), też byłem cały mokry. W "Raczku" odpoczęliśmy, zjedliśmy co nieco. Zrobiliśmy sporo herbaty dla tych co schodzili. Wszyscy

niezwykle zmęczeni ale szczęśliwi zarówno ci którzy weszli na wierzchołek jaki i ci którzy zawrócili. Zabraliśmy ze sobą śmieci do plecaków i rozpoczęliśmy zejście. Było to strasznie męczące, najpierw idąc ponad godzinę moreną nigdy nie wiadomo czy pod śniegiem jest kamień czy dziura, potem po północnej stronie było mnóstwo lodu pod śniegiem a dalej już niżej była okropna mieszanka śniegu i błota (ale widoki ładne - fot 30). Zajęło nam to ze dwie i pół godziny aby zejść. Na dole doszliśmy aż do bram parku narodowego. Czekaliśmy na resztę aż zejdzie a tu nagle żołnierze otwierają bramę, wyjeżdżają na sygnale dwie terenowe BMW z tablicami MWD (czyli nasz MSZ) za nimi czarna limuzyna prezydencka o numerach 01 KG i za nią kolejne BMW z ochrony. Niestety prezydent Bakijew nie chciał nas zabrać do Biszkeku. Może dlatego, że byliśmy cali mokrzy, od błota i pewnie brzydko pachnieliśmy. Swoją drogą to śmiesznie taka limuzyna wygląda na takiej dziurawej drodze...
ok. tyle wiem, że nie było zbyt porywająco napisane ale wybaczcie, zmęczony jestem strasznie!